Ja jestem właśnie na takim etapie dochodzenia do tego, że moje "przyjaznie" mi nie służą i zaczynam myśleć o odcięciu się.
Zawsze po spotkaniu z którąś z bliskich koleżanek przeżywam wewnętrzne frustracje. Obie mają tendencje do tzw. przypierdolek. Np. powiesz cokolwiek, no i ona albo wie lepiej, albo neguje Twoje zdanie, albo wyśmiewa, albo wychodzi, że coś miedzy sobą zatajają, no dlugo by wymieniać. No i potem ja siedzę i rozmyślam, że czemu w sumie na takie rzeczy nie reaguję, więc spirala się nakręca.
Tylko mam jakieś dziwne poczucie winy z tym związane. Niby w sumie odzywają się raz na ruski rok, ale w mojej głowie pada myśl, a co jak się odezwą, jak mam wtedy postąpić.
Był ktoś w takiej sytuacji albo miał podobne rozkminy do moich?
Powody zakończenia waszych przyjaźni
Moderator: verysweetcherry
W życiu tak naprawdę miałam tylko jedną przyjaciółkę. Przyjaźniłyśmy się od zerówki jakoś do połowy gimnazjum. Wszędzie razem, najlepsze przyjaciółki. Często przychodziłam do niej do domu, spędzałyśmy razem czas po szkole. Wspominam ją z sentymentem. Nie wiem, co się tak naprawdę wtedy wydarzyło, ale właśnie w połowie gimnazjum zaczęła się ode mnie oddalać. "Zbliżyła się" do innych osób z naszej klasy, które wyróżniały się tym, że były dobre z większości przedmiotów, więc w trójkę tworzyli taką "grupkę prymusów", tak to nazwijmy. Było mi przykro, bo widziałam wzrok tej drugiej koleżanki... tak jakby mówił, że odbiła mi jedyną bliską mi osobę... Po latach na terapii dowiedziałam się, że prawdopodobnie to odbicie przyjaciółki mogło się odbić na mojej psychice, nawet nieświadomie. Ja w tamtym czasie byłam "tą trzecią" obok dwóch innych koleżanek, gdzie nigdy nie traktowały mnie z szacunkiem, często też umawiały się na różne projekty do szkoły beze mnie, robiły coś za plecami.
Jeszcze do niedawna miałam jedną bliższą koleżankę, którą poznałam przez internet jakoś w gimnazjum i często się wtedy spotykałyśmy. Wtedy jeszcze mnie szanowała, mnie i mój czas. Wychodziłyśmy często na spacery, do kina, siedziałyśmy u niej w internacie. Do czasu, kiedy poznała swojego obecnego męża. Zawsze, gdy potrzebowałam pobyć z nią sam na sam, porozmawiać szczerze o problemach, to nigdy tego nie szanowała i zapraszała do domu w tym czasie innych ludzi, z którymi musiałam siedzieć w jednym pomieszczeniu i udawać, że wszystko jest okej. Wiem, może to zabrzmieć, jakbym się wtedy obrażała i siedziała naburmuszona, ale w tamtym czasie miałam ogromne problemy z nawiązywaniem nowych znajomości, więc czułam się bardzo nieswojo w nowym gronie. Potem zaczęło się odczytywanie i nieodpisywanie. Na moje propozycje spotkań praktycznie nigdy nie było odpowiedzi. Często zdarzało się, że jeśli już umówiłyśmy spotkanie, to je odwoływała, bo coś tam. Po tym jak wyszła z mąż, spotykałyśmy się dosłownie dwa razy do roku, a i to nie potrafiła przeznaczyć tego czasu tylko dla nas. Na każdym spotkaniu musiała kilka razy dzwonić do tego męża z pytaniami jak się czuje, czy zjadł już obiad i czy może nie kupić mu czegoś... Problemem było też mówienie, że w końcu zaprosi mnie do swojego mieszkania i wypijemy kawę albo pójdziemy na rowery. Pisała to dosłownie przez dwa lata, a nigdy nie wystosowała konkretnego zaproszenia. A ja sama nie pytałam, bo jak już pisałam wcześniej - nigdy nie odpowiadała na moje propozycje. Każdy ma jednak swoje granice. Zerwałam tę znajomość. Nigdy też nie wspierała mnie w rozwijaniu mojej pasji i (potencjalnego) biznesu - robiłam dla niej usługi, które ona udostępniała na fb, ale nigdy nie podlinkowała w opisie mojej strony na fb ani nigdy nie poleciła mnie pod żadnym postem. Miała usługi za darmo, choć sama za darmo nawet w ten sposób nie chciała mi pomóc. Kontakt urwałam chyba w tym roku, nie pamiętam. Po prostu zaczęłam się szanować. Było mi przykro, długo dochodziłam do siebie, ale z perspektywy czasu widzę, że to była dobra decyzja. Znałyśmy się jakoś 12-13 lat. Ale ludzie chyba też po prostu dojrzewają. Czy to była przyjaźń? Nie wiem. Ale traktowałam ją jako bliższą znajomą, bliższą niż inne.
Jeszcze do niedawna miałam jedną bliższą koleżankę, którą poznałam przez internet jakoś w gimnazjum i często się wtedy spotykałyśmy. Wtedy jeszcze mnie szanowała, mnie i mój czas. Wychodziłyśmy często na spacery, do kina, siedziałyśmy u niej w internacie. Do czasu, kiedy poznała swojego obecnego męża. Zawsze, gdy potrzebowałam pobyć z nią sam na sam, porozmawiać szczerze o problemach, to nigdy tego nie szanowała i zapraszała do domu w tym czasie innych ludzi, z którymi musiałam siedzieć w jednym pomieszczeniu i udawać, że wszystko jest okej. Wiem, może to zabrzmieć, jakbym się wtedy obrażała i siedziała naburmuszona, ale w tamtym czasie miałam ogromne problemy z nawiązywaniem nowych znajomości, więc czułam się bardzo nieswojo w nowym gronie. Potem zaczęło się odczytywanie i nieodpisywanie. Na moje propozycje spotkań praktycznie nigdy nie było odpowiedzi. Często zdarzało się, że jeśli już umówiłyśmy spotkanie, to je odwoływała, bo coś tam. Po tym jak wyszła z mąż, spotykałyśmy się dosłownie dwa razy do roku, a i to nie potrafiła przeznaczyć tego czasu tylko dla nas. Na każdym spotkaniu musiała kilka razy dzwonić do tego męża z pytaniami jak się czuje, czy zjadł już obiad i czy może nie kupić mu czegoś... Problemem było też mówienie, że w końcu zaprosi mnie do swojego mieszkania i wypijemy kawę albo pójdziemy na rowery. Pisała to dosłownie przez dwa lata, a nigdy nie wystosowała konkretnego zaproszenia. A ja sama nie pytałam, bo jak już pisałam wcześniej - nigdy nie odpowiadała na moje propozycje. Każdy ma jednak swoje granice. Zerwałam tę znajomość. Nigdy też nie wspierała mnie w rozwijaniu mojej pasji i (potencjalnego) biznesu - robiłam dla niej usługi, które ona udostępniała na fb, ale nigdy nie podlinkowała w opisie mojej strony na fb ani nigdy nie poleciła mnie pod żadnym postem. Miała usługi za darmo, choć sama za darmo nawet w ten sposób nie chciała mi pomóc. Kontakt urwałam chyba w tym roku, nie pamiętam. Po prostu zaczęłam się szanować. Było mi przykro, długo dochodziłam do siebie, ale z perspektywy czasu widzę, że to była dobra decyzja. Znałyśmy się jakoś 12-13 lat. Ale ludzie chyba też po prostu dojrzewają. Czy to była przyjaźń? Nie wiem. Ale traktowałam ją jako bliższą znajomą, bliższą niż inne.
Ja 99% przyjazni stracilam przez to, ze zdalam sobie sprawe ze w sumie poza imprezowaniem niewiele nas laczy. W pewnym momencie zauwazylam, ze nasze aktywnosci ograniczaja sie do domowek, klubow, barow, ciagle leje sie alkohol, a rozmowy w sumie opieraja sie glownie na tym ''co sie wczoraj odwalilo omg'', planowaniu imprez i ogolnie omawianiu wydarzen kiedy kazdy byl nawalony. Jakies zwierzenia, ''glebsze rozmowy'' to byl w sumie stek toksycznych rad wyglaszanych po alkoholu, takie wiecie, spotkanie dwoch lasek w kiblu w klubie gdzie jednak mowi ze jej facet nie kupil jej kwiatka na Dzien Kobiet, a druga ja pociesza ''zostaw tego gnoja nie zasluzyl na ciebie''. Tak jak zniknelam z imprez tak zniknely moje 2 przyjaznie, bo ja chcialam robic tez inne rzeczy, ale przyjaciolki nie chcialy ''wypasc z obiegu'' wiec jak ja siedzialam sama na kanapie wieczorem one nie byly chetne zeby spotkac sie na herbate czy pograc w jakas gre, tylko co sobote dzida na miasto. Wszyscy widzieli nas jako super zgrana ekipe, trio, ''Atomowki'', ale w gruncie rzeczy najglebsza rzecza jaka nas laczyla byla butelka