Ja o sprawie usłyszałam w podcaście Justyny Mazur, a teraz jestem świeżo po przesłuchaniu audiobooka Izy Michalewicz "Zbrodnie prawie doskonałe". Po pierwsze, jestem zaskoczona, jak wiele rzeczy się nie zgadza porównując podcast do książki. Po drugie, strasznie dziwna sprawa. Raz jest powiedziane, że Małgorzata przykryta była równo kołdrą i wyglądało to tak, jakby ktoś ją przykrył, nie zrobiła tego sama. Później jej szwagierka mówi, że ona ją przykryła kołdrą. Ale jakąś inną, czy chodzi o tę pierwszą..? W książce jest powiedziane, że Małgorzata miała złe relacje ze swoją rodziną. Do tego stopnia, że nie pomagali jej nawet w przygotowaniach do ślubu, suknię ślubną wybierała z koleżankami z pracy. Tu też jest nieścisłość, bo Justyna mówiła, że suknię szyła jej teściowa. No chyba, że chodziło o to, że szukała z koleżankami wzorów/fasonow. Teścia swojego ponoć uwielbiała, za swoim ojcem nie przepadała. Justyna mówiła, że nie chciała nosić pierścionka zaręczynowego, bo wstydziła się, że jest w nim cyrkonia. Później to prostowała, chyba skontaktowała się z nią siostra Małgorzaty i wytłumaczyła, że pierścionek był po prostu za duży. Ale w książce jest powiedziane, że koleżankom z pracy również mówiła, że pierścionek jej się nie podoba i że zakłada go tylko na spotkania z rodziną męża. Nic nie wyłapałam o czasie zgonu. Mąż ponoć z piątku na sobotę był u swoich rodziców, z soboty na niedzielę również miał u nich nocować, ale wrócił wcześniej, bo już w sobotę. Rodzina Małgorzaty jest przekonana, że w piątek jednak był w domu, a nie u rodziców, inaczej Małgorzata by do nich zadzwoniła. Jednak są świadkowie i to nie tylko z rodziny męża, którzy potwierdzają, że noc z piątku na sobotę spędził w swojej rodzinnej miejscowości. Justyna w swoim podcaście mówi o śladach dużych męskich butów na klatce prowadzących do mieszkania Małgorzaty. W książce również jest o tym mowa, sąsiadka je sprzątnęła, żeby inni lokatorzy nie pomyśleli, że to jej mąż. Zauważyła je w piątek koło 15.30. Ciekawe, o której Małgorzata wróciła z pracy, ale zakładam, że później, tym bardziej, że została dłużej w pracy. Czyżby ktoś czekał na nią w mieszkaniu? Szkoda, że nie ma więcej informacji o tych śladach. Czy prowadziły tylko w jedną stronę. Justyna mówi, że prowadziły i do mieszkania sąsiadki (dlatego je umyła) i do mieszkania Małgorzaty. Więc może był to po prostu jakiś inkasent czy ktoś taki. Tak podsumowując, sugerując się samą książką i gdyby odrzucić ten cyjanek, byłabym nawet w stanie uwierzyć, że Małgorzata popełniła samob*. Po lekturze odniosłam wrażenie, że była bardzo nieszczęśliwą i samotną osobą. Koleżanek z pracy pytała, czy ją lubią/akceptują, coś w tym stylu. Zabiegała o kontakt z nimi. Z rodzicami jej się nie układało, z mężem też nie. Zmagala się z bólem. Ponoć była lekomanka, rodzice prosili koleżanki Małgorzaty, żeby o tym nie wspominały podczas rozmów z policją czy prokuratorem. Tylko ten cyjanek jakoś mi nie pasuje. W końcu zostałby jakiś ślad, fiolka po nim, cokolwiek

gdyby sama go zażyła. Ponoć policjanci sprawdzili nawet kosz na śmieci i znaleźli w nim tylko podarte skierowania do specjalistów... Strasznie smutna historia...