autor: Xyz185 » czw lis 06, 2025 7:11 am
Jestesmy małżeństwem 3 lata. Mamy dwoje małych dzieci. Wchodząc w związek obydwoje byliśmy po przejściach, wiedzieliśmy czego chcemy, klikło i szybko założyliśmy rodzinę. Imponował mi, był inny niż moi dotychczasowi partnerzy, byłam w jednym bardzo długim związki i wydawało mi się, że teraz będzie dobrze.
A potem było rozczarowanie.
Że to wszystko to tylko poza. Tak naprawdę już po zaręczynach wyszło szydło z worka. Że wcale nie jest taki zaradny i obrotny jak miał być. Że wcale już mu tak nie zależy na tym żeby się postarać. Były wielkie obietnice i mydlenie oczu, a potem fiasko.
Później zaszłam w ciążę, pierwsze duże zgrzyty, bo czułam, że nie tak powinnam być traktowana, problemy ze ślubem, radzenie się rodzinki o wszystko, no i przestał o siebie w ogole dbać...
Urodziłam pierwsze dziecko. Przechodzilam depresję. Mówiłam mu o tym otwarcie i wielokrotnie wolałam o pomoc. On udawał, że nic sie nie dzieje. Dopiero jak już naprawdę było źle wspanialomyslnie wpadł na pomysł, że może ja choruję. Ale nic z tym nie zrobil. Nie zmienił swojego zachowania o ktorym dyskutowalismy wiele razy, wiele razy tłumaczyłam czego potrzebuję. A z jego strony beton, nic nie dociera.
Teraz jestem po porodzie drugiego dziecka. Na szczęście czuję się dobrze ale tylko dlatego, że miałam w ciąży czas wszystko sobie poukładać, bez jego udziału. On nadal wiele rzeczy nie rozumie co było nie tak, rzucał tylko tekstami o przebaczeniu. No ale znowu robi to samo co wtedy.
Nie mogę znieść jego podejścia do życia, które zupełnie rozmija się z tym czym urzekł mnie na początku. Brak docenienia mnie czy postarania się jakkolwiek tłumaczy chwilwym brakiem pieniędzy, a gdy punktuje, że mógł zrobić w domu to, to i to o co proszę od dawna i to nic nie kosztuje, to on jest zmęczony po pracy ale on mnie kocha i kocha dzieci no i mam się nie wkurwiac, bo to moje hormony przecież.
Mam dosyć, bo to zmierza do nikąd. Ja mam dosyć jego postawy, jego wrednej rodziny, przy ktorej mieszkamy blisko, kazdy z nich widzi tylko czubek swojego nosa. A jak już się pojawią to kazdy chce rządzić naszym życiem, bo chyba jego traktują nadal jak usłużnego chłopczyka.
Jest we mnie tyle żalu, złości.
Ja wiem, że on mógłby być inny, taki jak wcześniej. Tylko nie wiem czy to kwestia jakiegoś też jego wypalenia i rozjechania się oczekiwań (bo rodzinka to nie tylko fajne chwile tylko głównie zapierdol) , czy kwestia tego, że on tego dla mnie nie zrobi. Bo skoro tyle razy mówię coś, proszę. On nawet mam wrażenie, ze nie stara się chcieć zrozumieć tego o co mi chodzi.
Piszę ogólnikowo, mam nadzieję, że z grubsza zrozumiecie zarys sytuacji.
Jestesmy małżeństwem 3 lata. Mamy dwoje małych dzieci. Wchodząc w związek obydwoje byliśmy po przejściach, wiedzieliśmy czego chcemy, klikło i szybko założyliśmy rodzinę. Imponował mi, był inny niż moi dotychczasowi partnerzy, byłam w jednym bardzo długim związki i wydawało mi się, że teraz będzie dobrze.
A potem było rozczarowanie.
Że to wszystko to tylko poza. Tak naprawdę już po zaręczynach wyszło szydło z worka. Że wcale nie jest taki zaradny i obrotny jak miał być. Że wcale już mu tak nie zależy na tym żeby się postarać. Były wielkie obietnice i mydlenie oczu, a potem fiasko.
Później zaszłam w ciążę, pierwsze duże zgrzyty, bo czułam, że nie tak powinnam być traktowana, problemy ze ślubem, radzenie się rodzinki o wszystko, no i przestał o siebie w ogole dbać...
Urodziłam pierwsze dziecko. Przechodzilam depresję. Mówiłam mu o tym otwarcie i wielokrotnie wolałam o pomoc. On udawał, że nic sie nie dzieje. Dopiero jak już naprawdę było źle wspanialomyslnie wpadł na pomysł, że może ja choruję. Ale nic z tym nie zrobil. Nie zmienił swojego zachowania o ktorym dyskutowalismy wiele razy, wiele razy tłumaczyłam czego potrzebuję. A z jego strony beton, nic nie dociera.
Teraz jestem po porodzie drugiego dziecka. Na szczęście czuję się dobrze ale tylko dlatego, że miałam w ciąży czas wszystko sobie poukładać, bez jego udziału. On nadal wiele rzeczy nie rozumie co było nie tak, rzucał tylko tekstami o przebaczeniu. No ale znowu robi to samo co wtedy.
Nie mogę znieść jego podejścia do życia, które zupełnie rozmija się z tym czym urzekł mnie na początku. Brak docenienia mnie czy postarania się jakkolwiek tłumaczy chwilwym brakiem pieniędzy, a gdy punktuje, że mógł zrobić w domu to, to i to o co proszę od dawna i to nic nie kosztuje, to on jest zmęczony po pracy ale on mnie kocha i kocha dzieci no i mam się nie wkurwiac, bo to moje hormony przecież.
Mam dosyć, bo to zmierza do nikąd. Ja mam dosyć jego postawy, jego wrednej rodziny, przy ktorej mieszkamy blisko, kazdy z nich widzi tylko czubek swojego nosa. A jak już się pojawią to kazdy chce rządzić naszym życiem, bo chyba jego traktują nadal jak usłużnego chłopczyka.
Jest we mnie tyle żalu, złości.
Ja wiem, że on mógłby być inny, taki jak wcześniej. Tylko nie wiem czy to kwestia jakiegoś też jego wypalenia i rozjechania się oczekiwań (bo rodzinka to nie tylko fajne chwile tylko głównie zapierdol) , czy kwestia tego, że on tego dla mnie nie zrobi. Bo skoro tyle razy mówię coś, proszę. On nawet mam wrażenie, ze nie stara się chcieć zrozumieć tego o co mi chodzi.
Piszę ogólnikowo, mam nadzieję, że z grubsza zrozumiecie zarys sytuacji.