Sorry za ścianę tekstu, ale chyba musiałam się wygadać.
Z moją przyjaciółką, Asią, znam się od studiów, czyli od 16 lat. Śliczna dziewczyna, inteligentna, oczytana, lubiła się bawić, kochała kino, miała duże grono znajomych, łatwo nawiązywała kontakty. W naszym przypadku był to typowy case "ekstrawertyczka adoptuje dziwną, nerdowską introwertyczkę" ;). Przez studia trzymałyśmy się razem. W pierwszej poważnej pracy w korpo poznała koleżankę - Darię - zakumplowała się z nią, a ja przez przedłużenie też się z nią zakumplowałam. Tworzyłyśmy fajne trio, chodziłyśmy na piwo, koncerty itp.
Niedługo potem Asia poznała miłość swojego życia. Adrien, rok starszy od nas, był obcokrajowcem, był na jakimś projekcie w Polsce. Od razu się w sobie zakochali, dość szybko zostali parę. Poznałam go, super się dogadywaliśmy. I tak Adrien stał się integralną częścią naszej paczki. Chodził z nami na piwo, jeździł na festiwale, świetnie się odnalazł. Po 3 latach wzięli ślub, byłam świadkową, wciąż wszystko było super - Asia wciąż była towarzyska, chętnie się spotykała, często inicjowała wyjścia do kina, na piwo, czy tak po prostu, żeby pogadać.
Niestety, jej mąż miał pracę (bardzo dobrze płatną), która wymagała częstych podróży, a główne biuro miała w innym kraju. Więc po roku małżeństwa, który spędzili na odległość, Asia przeprowadziła się do niego. Było to dla niej duże wyzwanie, bo musiała nauczyć się języka, pomyśleć o pracy, znaleźć znajomych itp. Języka się nauczyła, poznała jakieś dwie dziewczyny na kursie językowym, ale te znajomości nie przetrwały. Jej mąż często jeździł na delegacje, więc często gęsto zostawała sama, z teściami mieszkającymi niedaleko (teść był bardzo dobrym człowiekiem, teściowa - paskudną osobą). Po jakimś czasie Asia i Adrien kupili mieszkanie i się tam przeprowadzili. Potem sieknęła pandemia. Nasza trójka - ja, Asia i Daria - utrzymywałyśmy kontakt, raz w tygodniu robiłyśmy sobie wideokonferencje na Messengerze i oglądałyśmy razem jakieś durne reality shows na Netflixie, żeby przynajmniej tak spędzać czas razem.
Pewnego dnia na jeden z naszych calli wbił Adrien i ogłosili nam, że spodziewają się dziecka. Ja i Daria ucieszyłyśmy się, ale byłyśmy zdziwione, bo wiedziałyśmy, że Asia dziecka nie chce, ciąża i poród ją przerażają i obrzydzają. Od początku miałyśmy podejrzenia, że zaszła w ciążę tylko dlatego, że jej mąż chciał mieć dziecko. Między wierszami, w trakcie trwania tej ciąży, nasza teoria się potwierdzała: Asia na początku mówiła o dziecku "to". Np. "będziemy to mieć w październiku". W ogóle nie chciała rozmawiać o ciąży, jakby ten temat nie istniał. Wpadła w dość spory zakupoholizm, tak jakby chciała sobie coś odbić w ten sposób (serio, nie było tygodnia, w którym by nie zamówiła kilku rzeczy). Mówiła też, że nie dołączyła do żadnych grup, nie jest w żadnej szkole rodzenia, bo "nie identyfikuje się z tymi kobietami". Kiedy spotkałyśmy się kilka miesięcy po porodzie, powiedziała, że nie wierzy w bezwarunkową miłość do dziecka, bo wg niej to tylko hormony, które działają po to, żeby dziecka nie zostawić. Potwierdziła też wtedy, że zgodziła się na dziecko, bo jej mąż chciał dziecka. Powiedziała też, że ona jest "one and done", żadnych dzieci więcej, i że w trakcie ciąży była na totalnym dnie fizycznym i psychicznym. Wiadomo, jej ciąża przypadła na pandemię, jej rodzina nie mogła jej odwiedzić, ani ona sama też nie mogła przylecieć do Polski. Więc była tam dość samotna. Wraz z urodzeniem dziecka skończyły się całkowicie nasze wideokonferencje. Najpierw w ogóle ich nie proponowałyśmy z Darią, bo wiedziałyśmy, że młodzi rodzice są na pewno zajęci, zmęczeni i nie chcieliśmy zawracać im głowy. Ale minął rok, delikatnie napomknęłyśmy o tym, że może jakby Asia znalazła czas, mogłybyśmy kiedyś się umówić na jakiś call, ot tak, nawet na 30 minut. Asia przeczytała tę wiadomość, ale w ogóle na nią nie odpowiedziała. Codziennie pisałyśmy sobie na Messengerze, więc miałyśmy ze sobą kontakt, ale wiadomo - fajnie byłoby się usłyszeć. Każda kolejna próba zainicjowania zdzwonienia się była ignorowana - aż w końcu przestałyśmy to proponować.
Jak to bywa w sytuacjach, kiedy facet chce dziecko, większość obowiązków spadła na nią. On wciąż dużo pracował, częste calle, jeżdził do biura przed 8 rano, wracał po 18, czasem jeszcze jakiś call o 19 z klientem, 3 razy w tygodniu piłka, spotkania z kolegami, delegacje. Zajmował się dzieckiem, ale w zdecydowanie mniejszym stopniu, szczególnie, że był tą osobą, która o dziecku mówiła już długo. Od razu chciał też drugie dziecko, bo "dzieci są urocze". Jasne, że są urocze, jak się nie jest w ciąży i gdy pojawieniu się dziecka, życie się w żaden sposób nie zmieniło.
Ich dziecko podrastało i wciąż było (i wciąż jest) rozwojowo w takim wieku, że wolało mamę (która też spędzała z nim więcej czasu i bardziej się nim zajmowała). Mąż Asi zaczął narzekać, że on by chciał, żeby dziecko wolało jego. Zaczął coś przebąkiwać o drugim dziecku, bo "chciałby mieć dziecko, które kocha go bardziej i wybiera jego". Asia mówiła, że nie, nie ma opcji, jedno im wystarczy.
Za jakiś czas narracja zmieniła się na "MOŻE zdecydowałabym się na drugie dziecko, jeśli wrócilibyśmy do Polski".
Firma Adriena miała otwierać projekt w Polsce. W maju tego roku było pewne, że wrócą do Polski. Daria i ja się ucieszyłyśmy się, nie mogłyśmy się doczekać, aż się przeprowadzą i będziemy mogły spędzać razem więcej czasu (i chciałyśmy w końcu zacząć być fajnymi ciociami dla ich dziecka, do tej pory wysyłałyśmy tylko prezenty). Gadałyśmy, że teraz w końcu Asia będzie mogła nadrobić braki koncertowe i że nadrobimy te prawie 7 lat, kiedy mieszkałyśmy w różnych krajach. Asia tego praktycznie w żaden sposób nie komentowała.
Przeprowadzili się w połowie sierpnia. Od tego czasu próbowałyśmy zainicjować z Darią jakieś spotkanie: a to wyjście na piwo, a to wyjście na restauracji, a to do kina, na koncert, cokolwiek. Każda z tych sugestii była ignorowana przez Asię.
Spotkaliśmy się dopiero po 3 miesiącach (!) od ich powrotu do Polski (gdzie zwykle, kiedy przyjeżdżali nawet na kilka dni, widzieliśmy się co najmniej raz). Spotkaliśmy się w ich wielkim, wynajmowanym mieszkaniu, gdzie ogłosili nam, że spodziewają się drugiego dziecka. Ja nawet nie byłam zdziwiona, podejrzewałam, że tak jest.
I niby wszystko jest ok. Ale...
Podejrzewam, że Asia po raz kolejny zgodziła się na dziecko, bo jej mąż tego chciał. I że była to trochę transakcja wiązana - on zgodził się wrócić do Polski (ale tylko na 2 lata, tyle, ile trwa jego projekt), a ona zgodziła się na dziecko. Zaczęli się starać jeszcze przed powrotem do Polski. I jasne, to jest ich decyzja. I jasne, nie muszą mówić o tym od razu po zapłodnieniu. Ale w trakcie tej wizyty też trochę między słowami wynikło, że to Asia nie chciała się z nami spotkać przez te trzy miesiące. Ona mówiła, że to dlatego, że mieszkanie nie było urządzone. Ale nie wiem... Mam wrażenie, że... Nie wiem, wstydziła się tej ciąży? Nie chciała się przed nami przyznać? Nie wiem, jak to powiedzieć. I jasne, nie musi nam mówić od razu! Ale też jesteśmy dorosłymi ludźmi: mogliśmy się spotkać wcześniej, a ona mogła normalnie powiedzieć "hej, staramy się o dziecko, więc ja nie będę piła", zamiast bawić się jakieś dziwne chowańce. Mogliśmy umówić się też w zwyklej kawiarni albo na jakiś zwykły obiad, cokolwiek. Ale nie.
Tych dziwnych rzeczy jest trochę więcej. Obie z Darią mamy wrażenie, że Asia trochę zatraciła się w tym związku. Przed ślubem i przeprowadzką była bardzo niezależna, a po ślubie to się dość zmieniło. Na przykład: mieszkała z mężem w dużej europejskiej stolicy, do której każdy artysta przyjeżdżał ze swoją trasą koncertową. Asia kochała muzykę na żywo, w Polsce często chodziła sama na koncerty, albo kogoś namawiała. Po przeprowadzce przestała praktycznie chodzić, bo albo jej mąż nie znał danego zespołu, albo był w delegacji. I jasne, rozumiem, chciała mieć wspomnienia z nim, ale często potem narzekała, że przegapiła jakiś koncert, bo jej mąż nie chciał/nie mógł iść i bardzo długo żałowała tych sytuacji - a jednak one wciąż się powtarzały. Nie chodziła też na wiele innych występów, na które w Polsce poszłaby z chęcią. Tak samo: w Polsce miała mnóstwo znajomych. W nowym miejscu praktycznie żadnych. I jasne, im jest się starszym, tym trudniej jest nawiązać znajomości. Ale ona ma niesamowitą łatwość nawiązywania kontaktów, ludzie ją serio lubią. W Polsce miała super grupę znajomych, których poznała w pracy, i serio się z nimi trzymała przez lata. W nowym kraju nic takiego nie miało miejsca. Co więcej, miałam wrażenie, że nawet nie szukała takich znajomości.
Po urodzeniu dziecka nie chciała też rozmawiać z żadnymi kobietami (mam na myśli matki z małymi dziećmi), które np. spotykała na spacerach, nie szukała żadnych grup w internecie - po raz kolejny mówiła, że "nie identyfikuje się z tymi kobietami, nie ma z nimi nic wspólnego". Co chyba jest trochę dziwne. Wydaje mi się, że mogłaby znaleźć jakieś wsparcie i pomoc u kobiet, które też są nowymi mamami. Spotkała też kiedyś jedną Polkę, omówiły się na jedno spotkanie, potem już więcej się nie spotkały - i jestem pewna, że to Asia nie chciała kontynuować znajomości.
Mąż Asi wciąż często jeździ w delegacje. Od września wyjeżdżał każdego tygodnia na 2-3 dni, czasem nawet na 5 dni. W weekendy wieczorami chodzi na piłkę. Asia praktycznie przez całe dnie siedzi sama w 130-metrowym mieszkaniu (ich dziecko chodzi teraz do przeszkola). Ostatnio, kiedy jej mąż wyjechał, przeniosła się z dzieckiem do mieszkania rodziców na drugim końcu miasta, żeby nie siedzieć sama w domu. Myślałam, że może tutaj znajdzie jakichś znajomych wśród rodziców z przedszkola, ale wciąż powtarza to samo: "ja tego nie czuję, ja się nie utożsamiam z tymi ludźmi, nie odnajduję się wśród nich".
O jej drugiej ciąży wiemy od miesiąca, od tego momentu się nie spotkałyśmy. Daria i ja mamy dość elastyczne prace, wystarczyłoby jedno słowo, a zebrałybyśmy się i podjechały do Asi z wizytą w ciągu dnia - ot tak, pogadać. Albo nawet wieczorem, pobawić się z ich dzieckiem i też pogadać z nią. Proponowałyśmy, Asia to ignorowała, sama nie wyszła z żadną propozycją. Kilka dni temu zaproponowałam jej wyjście na targ książek używanych w ten weekend - powiedziała, że sobotę ma zajętą. Ok, jasne, rozumiem. Ale Asia kilka lat temu powiedziałaby: "słuchaj, ale możemy przejść się w niedzielę, jeśli chcesz". Taka propozycja nie padła.
Żeby nie było - rozumiem, że macierzyństwo i rodzina zmieniają perspektywę i priorytety. Ale zastanawiam się, czy mogą zmienić ją aż tak, że dziewczyna, która uwielbiała wychodzić, spotykać się z ludźmi, chodzić do kina, na koncerty, która lubiła pracować i spełniała się w pracy, która była bardzo niezależna, może stać się kimś, to za bardzo nie chce się spotkać ze znajomymi, całkowicie rezygnuje z imprez kulturalnych, bo jej mąż nie chce na nie iść, nie chce też nawiązywać nowych znajomości z ludźmi, z którymi może mieć coś wspólnego? Dodam, że Asia nie oszalała na punkcie macierzyństwa: kocha swoje dziecko, dużo czyta o wychowaniu, stara się spędzać jak najwięcej czasu z dzieckiem itp., ale nie stało się to jej osobowością. Często mówiła, że najbardziej docenia momenty, kiedy dziecko już śpi.
Nie wiem, co myśleć, nie wiem, co mam robić. Z jednej strony nie chcę się jej narzucać. Z drugiej strony boję się, że jest samotna w tym swoim życiu, że to ogromne, drogie mieszkanie jest piękną złotą klatką, i że diamenty i droga biżuteria, którymi obsypuje ją mąż, tak naprawdę nic dla niej nie znaczą. Boje się też, że na zawsze utknie już w domu - teraz nie pracuje, bo jest w ciąży, a poza tym "stwierdzili z mężem, że się nie opłaca, bo przedszkole zamyka się o 17". Jak urodzi się dziecko, tym bardziej nie będzie pracować - wiadomo. Są w Polsce tylko 2-3 lata, a potem mają się przeprowadzić "gdzie kariera Adriena ich zaprowadzi" (jej słowa). Nie wiadomo do jakiego kraju, jeśli będzie to kraj, którego języka nie zna, to pewnie znowu będzie siedzieć w domu, bo przedszkole/żłobek, poza tym zanim się nauczy języka i znajdzie pracę...
Nie wiem, co robić. Jest mi trochę przykro - i wiem, że Darii też - że tak nas odsunęła od swojego życia. I w sumie nawet nie wiemy czemu. Bo gadamy sobie codziennie o jakichś bzdurkach, mniej lub bardziej poważnych tematach, ale jednak to nie jest to samo. Wiem też, że z jedną ze swoich znajomych wciąż się jeszcze nie spotkała i nie poinformowała o ciąży, a przyjaźnią się też od jakichś 8 lat. To wszystko jest takie dziwne. Nie wiem, czy powinnam dać jej spokój i serio się nie narzucać w żaden sposób? Czy jakoś porozmawiać? Jak w ogóle podnieść ten temat? Jak zacząć taką rozmowę? Bo ja serio chciałabym być obecna w ich życiu i w życiu ich dzieci w przyszłości. Ale boję się, że to się może nie zdarzyć .
(Żeby nie było: mąż Asi to dobry facet, na pewno jej w żaden sposób nie izoluje od znajomych. Ma niestety trochę zrytą banię przez rodziców, ojca pracoholika, który był jego wzorem; oraz matkę narcyzkę, wg której zawsze robił za mało. Więc mam wrażenie, że teraz próbuje odtworzyć swoje dzieciństwo i je "naprawić").
Czy tracę przyjaciółkę?
Jak dla mnie to wygląda na typową depresję. Ona potrzebuje profesjonalnej pomocy, na ten moment sprawia wrażenie (z tego opisu) osoby całkowicie zrezygnowanej, godzącej się na wszystko, co proponuje mąż, takiej, która nie ma już energii do podejmowania jakichkolwiek inicjatyw w życiu, nawet jeśli tą inicjatywą jest spotkanie z przyjaciółmi. Nie narzucajcie się jej, bo ona naprawdę może nie mieć na to siły - ani psychicznej, ani fizycznej. W takiej sytuacji nawet pisanie na jakimś czacie może być bardzo męczące, zwłaszcza jeśli wy tryskacie radością i dobrą energią. To nie pomaga. Najlepiej przystopować, odwiedzić ją, żeby razem posiedzieć, żeby wiedziała po prostu, że ktoś przy niej jest. Nawet od czasu do czasu. Zapytać, czy czegoś nie potrzebuje, ale bez narzucania. Ona musi wiedzieć, że komuś na niej zależy i że ma się do kogoś zwrócić. Delikatnie w rozmowie zasugerować terapię, najlepiej wcześniej poszukać jakiegoś terapeuty, bo dla niej to też może być za trudne. Powodzenia!
Poświęciłam się i przeczytałam.
Może być jak koleżanka wyżej piszę o depresji.
Ale ogólnie każde napiszę to co mu doświadczenie podpowiada.
Więc ja napiszę że gdyby trafił mi się typ co jest w opór bogaty, daje mi wszystko materialne czego chce i w ogóle nie ma go większość czasu w domu to też by mi palma odbiła i bym gardzielą poprzednim życiem i ludźmi z przeszłości.
Też nie lubię dzieci, nie zamierzam rodzić ale jestem w stanie sobie wyobrazić że jeśli kobieta jest głupsza a przynajmniej w przeciętnej średniej społecznej to mogła nie pomyśleć o intercyzie przed ślubem i teraz faktycznie ona sobie pokminiła i uznała że żeby nie stracić tego pięknego życia to jednak będzie musiała się poświęcić i urodzić te dzieci żeby gościu z moralnością jednak nie wpadł na pomysł rozwodu z matką jego dzieci. Wiesz jak jest, może tak a może to też technika manipulacji partnera. Różnie bywa.
No bo popatrz na to: nie musi pracować, być może w domu też nie sprząta, jakby chciała to on na pewno by dał na nianię do dzieci, nic tylko zajmować się soba i swoimi pasjami a nie jakimiś znajomymi którzy nie dość że o już jak widzisz nie podzielają tego życia to jeszcze jak przed takimi opowiadać że właśnie wydało się ich miesięczną pensję na nowy czajnik?
Może być jak koleżanka wyżej piszę o depresji.
Ale ogólnie każde napiszę to co mu doświadczenie podpowiada.
Więc ja napiszę że gdyby trafił mi się typ co jest w opór bogaty, daje mi wszystko materialne czego chce i w ogóle nie ma go większość czasu w domu to też by mi palma odbiła i bym gardzielą poprzednim życiem i ludźmi z przeszłości.
Też nie lubię dzieci, nie zamierzam rodzić ale jestem w stanie sobie wyobrazić że jeśli kobieta jest głupsza a przynajmniej w przeciętnej średniej społecznej to mogła nie pomyśleć o intercyzie przed ślubem i teraz faktycznie ona sobie pokminiła i uznała że żeby nie stracić tego pięknego życia to jednak będzie musiała się poświęcić i urodzić te dzieci żeby gościu z moralnością jednak nie wpadł na pomysł rozwodu z matką jego dzieci. Wiesz jak jest, może tak a może to też technika manipulacji partnera. Różnie bywa.
No bo popatrz na to: nie musi pracować, być może w domu też nie sprząta, jakby chciała to on na pewno by dał na nianię do dzieci, nic tylko zajmować się soba i swoimi pasjami a nie jakimiś znajomymi którzy nie dość że o już jak widzisz nie podzielają tego życia to jeszcze jak przed takimi opowiadać że właśnie wydało się ich miesięczną pensję na nowy czajnik?