Hej! Mam takie ostatnio przemyślenia, jestem z mężem 6 lat, 4 lata po ślubie i chciałabym mieć w przyszłości dziecko, mój maz również jest gotowy - jesli ja bym dała zielone światło moglibyśmy zacząć się starać. Z tym, że ja jeszcze nie jestem pewna na 100%. Chodzi o to, że wcześniej myślałam cały czas „to jeszcze nie moment na dziecko”, „jeszcze trzeba dokończyć X spraw”, „jeszcze muszę X i dopiero później”. Czyli cały czas czekałam (i czekam?) na idealny moment, który coraz bardziej wydaje się być niemożliwy.
Ale jest coś co bardziej mi dokucza.
Jeszcze jak spotykałam się z obecnym mężem to miałam trudna sytuacje w domu- toksyczne środowisko, które wywarło na mnie poniekąd piętno. Wiedziałam, ze mam problemy z własna akceptacja, samoocena, wiara we własne możliwości. Ale wzięłam się za siebie, poszłam na terapie, wyprowadziłam z domu, później zamieszkałam z narzeczonym, zmieniałam prace i wyszłam na prosto. Ogólnie porównując swoją kondycję fizyczna do 8 lat wstecz jest ogromna zmiana. Nie taplam się w bagnie.
Jednak są obszary, na których się łapie ze nie jest 100% świetnie - np. W pewnych sytuacjach moja pewność siebie kuleje, bądź zdarza się, ze w jakimś towarzystwie poczuje się niepewnie i się wycofuje albo potrzebuje potwierdzenia od bliskich osób (np męża) ze nie ma się czym przejmować.
I tak sobie myśle, ze nie chce sprowadzić na świat dziecka, gdzie mama może mu dać taki średni przykład w owych obszarach? Jasne, będę się starała w nim wyrabiać pewność siebie i wiary w swoje możliwości, ale ogarnia mnie myśl - a co jesli mnie zobaczy taka niepewna kobietę i będzie chłonąc przykład? Co jesli moje zachowanie odbije piętno na dziecku? Moja mama jak byłam nastolatka zachorowała na depresje, nie chciała się leczyc, obwiniała mnie za wszystko, nieraz słyszałam jako 12latka ze się zabije, mówiła ze jestem beznadziejna - czasem dopadają mnie przemyślenia „a co jesli będę taka jak ona?” Oczywiście to nie są jakieś natrętne myśli, ale jednak czasem przejdą przez głowę jak o tym pomyśle.
Co o tym sądzicie? Z jednej strony to moje obawy a z drugiej jak o tym pomyśle na chłodno to mam takie czy każda kobieta która zaczela planować dziecko była w 100% chodzącym ideałem pod katem np samooceny, pewności siebie? Oczywiście pracuje nadal na tym obszarze, ale chciałam usłyszeć od was co o tym myślicie
Decyzja o dziecku, a własne problemy?
To są wątpliwości większości kobiet. Mało tego, myślę, że większość z nas, dorosłych, niezależnie od płci - jest zaburzona, tylko po niektórych to bardzo widać, a niektórzy nieźle się kamuflują. Cała masa ludzi ma probley z akceptacją siebie, wstydem, jakimiś lękami, natręctwami. Pogadać wśród znajomych po alkoholu na takie tematy, to każdy coś ma "nie po kolei". Ja też się tego bałam, natomiast kiedy urodziło mi się dziecko, paradoksalnie moja pewność siebie wzrosła, bo nie miałam czasu na rozmyślanie o pierdołach. Gdzie przed ciążą byłam osobą, która jak była jej kolej poprosić o szynkę w mięsnym, to miała mokre ręce i bijące mocno serce. Rozmyślała o 2 w nocy o rzeczach, które miały miejsce 10 lat temu. U mnie wzięło to się akurat ze szkoły, brak akceptacji u rówieśników i tak się ciągnęło, nawarstwiało. U ciebie może być inaczej. Tak naprawdę nie ma rady. Jedni nie wyobrażają sobie życia bez dzieci, niektórzy uważają, że przed dziećmi mieli lepsze życie i żałują. Na pewno nie będę ci lukrowala macierzyństwa i namawiała. Są takie dni, że człowiek jest przeczołgany, przeżuty i wypluty, myślisz sobie - SPAĆ, po długim usypianiu dziecka kładziesz się, a tu pobudki co 40 minut do rana, bo dziecko wstaje z płaczem, no a kolejnego dnia znów musisz funkcjonować - nie położysz się spać, bo od dziecka nie ma wolnego. Mimo to, nie zamieniłabym tego życia na inne. Twoja decyzja. Ja na przykład stwierdziłam, że życie jest za krótkie abym miała nie spróbować się w każdej roli. I odnajduję się w niej, natomiast wiem, że gdybym nie miała męża, który wraca z pracy i na równi ze mną sprząta, gotuje, pierze, i nie muszę mu pokazywać palcem, na pewno nie pisałbym się na macierzyństwo - wtedy to jest rzeczywiście harówa i wiele kobiet jej doświadcza. Dodając kiepską kondycję psychiczną, jakieś problemy, to myślę, że wypalenie macierzyństwem prawie murowane, tylko nie każda się do tego przyzna. Może ci się trafić dziecko, które leży i się uśmiecha, raz na jakiś czas popłacze, a może trafić się takie jak mnie - budzące się w nocy po 5-8 razy, kładące się i wstające z płaczem, tolerujące tak w zasadzie tylko bycie na rękach, nawet o wózku nie ma mowy mimo setki prób. Jest wiele składowych, na które nie masz wpływu, które zadecydują, czy dasz psychicznie radę, czy będziesz szczęśliwa, czy zawiedziona. Ja na wiele rzeczy nie byłam przygotowana, np na to nocne wstawanie, na okrutne przemęczenie. To czasem wpływa u mnie na to, że słabo panuję nad cierpliwością. Tak naprawdę nikt ci nie odpowie na żadne pytanie. Ważne, żeby jak się czuje, że nie daje się rady iść po pomoc i nie powielać błędów naszych rodziców, bo biernością zrobili nam krzywdę. Być świadomym, że mamy problem, a nie, jakoś to będzie. Mnie np rodzice nie słuchali kiedy opowiadałam co w szkole, przerywali, kiedy coś mówiłam - to przełożyło się na ogromną nieśmiałość i przeświadczenie, że nic, co mówię, nie jest dostatecznie ciekawe. Stąd pewnie potem problemy w szkole. Miłości też za bardzo nie miałam, okazywania uczuć od rodziców wcale. Stąd mówimy sobie z mężem kocham cię po 3 razy dziennie, to samo dziecku. Jak już jesteś matką, to intuicyjnie starasz się dać to, czego tobie brakowało. Powiedziałabym, że w moim przypadku to takie trochę uleczenie mojego dzieciństwa i przytulenie małej mnie z przeszłości ilekroć jestem ciepła dla swojego syna.
Według mnie to dobrze o tobie świadczy, że w ogóle masz takie rozkminy. Wiesz, jeszcze pokolenie wcześniej ludzie po prostu robili dzieci tyle. Wielu się nie zastanawiało nad tym, czy jest w stanie zapewnić dziecku stabilność emocjonalną, dobre wzorce. To że jesteś niepewna siebie, nie oznacza że będziesz złą mamą. To nie działa tak zero-jedynkowo, że niepewne siebie mamy wychowują niepewne siebie córki i koniec kropka. Wydaje mi się, że może mieć znaczenie po prostu nastawienie matki i to jakie ogólnie warunki zostaną dziecku zapewnione. Ty rozumiesz, że może czasem jesteś za bardzo niepewna siebie, więc raczej nie będziesz tą mamą, która nieświadomie kładzie dziecku do głowy "nie rob, nie dotykaj, nie wychylaj się". Wręcz przeciwnie, możesz mając świadomość swoich ograniczeń pomóc dziecku i świadomie mu takich treści do głowy nie kłaść
Ja też się zastanawiam nad tym i mam momenty, gdy myślę, że nie powinnam mieć dzieci. Moja mama była choleryczką. Nigdy nie tłumaczyła ani nie rozmawiała, po prostu wybuchała złością. Przemoc fizyczna też była. Awantura na śmierć i życie potrafiła się rozwinąć przez krzywo postawiony kubek. Ja jako dziecko byłam normalna i normalnie rozmawiałam, natomiast z wiekiem nauczyłam się komunikować tak jak matka, czyli po prostu wybuchać złością, krzyczeć, używać agresywnych słów. U mnie w domu to była norma, ze matka wyzywała i wydzierała się aż gardło zdzierała. Myślałam, że tak jest w każdym domu. W dorosłym życiu przekonałam się, że nie trzeba się tak zachowywać, a wręcz nie powinno się. Od kilku lat już taka nie jestem i sama to wybrałam. Niestety, to nie działa jak magiczny eliksir. Ja świadomie wybieram spokojnie rozwiązywać konflikty, ale w mojej głowie nadal jest zakodowane "krzycz! kto głośniej krzyczy, ten ma rację! wpadnij w szał! rzuć czymś". To jest dokonywanie wyboru. Mimo wszystko boję się, że niechcący przekażę dziecku złe wzorce, bo dobrze wiem, że ja wcale nie jestem spokojniutką osobą, która racjonalnie rozwiązuje konflikty, ja tylko zmusiłam się do bycia nią. Nauczyłam się spuszczać ciśnienie w inny sposób. Pewnie wiele lat jeszcze minie, do tego mam terapię w trakcie, żebym mogła powiedzieć, że jest na pewno ok. Dlatego, narazie wstrzymuje się z dziećmi.
Ja też się zastanawiam nad tym i mam momenty, gdy myślę, że nie powinnam mieć dzieci. Moja mama była choleryczką. Nigdy nie tłumaczyła ani nie rozmawiała, po prostu wybuchała złością. Przemoc fizyczna też była. Awantura na śmierć i życie potrafiła się rozwinąć przez krzywo postawiony kubek. Ja jako dziecko byłam normalna i normalnie rozmawiałam, natomiast z wiekiem nauczyłam się komunikować tak jak matka, czyli po prostu wybuchać złością, krzyczeć, używać agresywnych słów. U mnie w domu to była norma, ze matka wyzywała i wydzierała się aż gardło zdzierała. Myślałam, że tak jest w każdym domu. W dorosłym życiu przekonałam się, że nie trzeba się tak zachowywać, a wręcz nie powinno się. Od kilku lat już taka nie jestem i sama to wybrałam. Niestety, to nie działa jak magiczny eliksir. Ja świadomie wybieram spokojnie rozwiązywać konflikty, ale w mojej głowie nadal jest zakodowane "krzycz! kto głośniej krzyczy, ten ma rację! wpadnij w szał! rzuć czymś". To jest dokonywanie wyboru. Mimo wszystko boję się, że niechcący przekażę dziecku złe wzorce, bo dobrze wiem, że ja wcale nie jestem spokojniutką osobą, która racjonalnie rozwiązuje konflikty, ja tylko zmusiłam się do bycia nią. Nauczyłam się spuszczać ciśnienie w inny sposób. Pewnie wiele lat jeszcze minie, do tego mam terapię w trakcie, żebym mogła powiedzieć, że jest na pewno ok. Dlatego, narazie wstrzymuje się z dziećmi.
Dzięki za wasze historie! Fajnie poczytać jak to u innych wyglada. Racja - każdy z nas ma jakieś problemy a jednak decyduje się na dziecko. Ja po prostu chyba żyje w jakiejś bańce pod tytułem „inni są niewadliwi, jak ja będę taka to wtedy będzie dziecko” co jest niemożliwe.
I tak, zgadzam się ze pomoc męża, rodziny jest ważna. Ja ogólnie jestem osoba wrażliwa i muszę dbać regularnie o swoje zdrowie psychiczne (ruch, ograniczenie sm, planowanie, wyjścia z przyjaciółkami regularne) aby nie wpaść w jednodniowy/kilkudniowy „marazm”. Wiec tez mam takie przemyślenia co jesli po urodzeniu dziecka, gdy jednak jest jeszcze dość malutkie i większość czasu spędza się samemu z dzieckiem w domu będę się czuła źle psychicznie ale może tutaj się mylę i spacery, zabawa, opieka pochłaniają na tyle ze nie ma czasu i chęci na takie rozmyślania jakie mam teraz. Jak to u was wyglądało?
Zapraszam do dzielenia się historiami
I tak, zgadzam się ze pomoc męża, rodziny jest ważna. Ja ogólnie jestem osoba wrażliwa i muszę dbać regularnie o swoje zdrowie psychiczne (ruch, ograniczenie sm, planowanie, wyjścia z przyjaciółkami regularne) aby nie wpaść w jednodniowy/kilkudniowy „marazm”. Wiec tez mam takie przemyślenia co jesli po urodzeniu dziecka, gdy jednak jest jeszcze dość malutkie i większość czasu spędza się samemu z dzieckiem w domu będę się czuła źle psychicznie ale może tutaj się mylę i spacery, zabawa, opieka pochłaniają na tyle ze nie ma czasu i chęci na takie rozmyślania jakie mam teraz. Jak to u was wyglądało?
Zapraszam do dzielenia się historiami
Grunt to mieć samokrytykę w sobie i wiedzieć, że coś zrobiło się źle. Ja jak mówię mamie, że przez to, że krzyczała na mnie za pobity słoik, że chciałam się jako 7 latka powiesić, bo zbilam jej perfumy i nie wiedziałam jak o tym powiedzieć, tak bałam się jej reakcji, i wiele innych, mam ogromne problemy w dorosłym życiu, to słyszę tylko, że jestem przewrażliwiona, a ona wcale tak nie robiła. Czasem na pewno krzykniesz, ale trzeba przyjść, przeprosić, przytulić, powiedzieć, że to twoja wina i nie powinnaś tak reagować. A potem starać się tego nie robić. Cierpliwość to coś czego się trzeba przy dziecku uczyć. Każda matka popełni od groma błędów i to jest nieuniknione. Ja początkowo miałam problem z nerwami, wybuchałam. Dwoisz się i troisz, nosisz na rękach, a i tak płacze. Taka złość się wzbiera, że aż cię nosi, wtedy lepiej wyjść do pokoju obok, pooddychać i dopiero wrócić do dziecka. Niejeden rodzic w nerwach potrząsa dzieckiem, i to podobno normalna reakcja na ogromny stres - tak mówiła mi pediatra, natomiast nie zmienia to faktu że nie wolno tego robić, bo to przemoc, i podsunęła ten pomysł. Niech chwilę płacze samo w bezpiecznym miejscu, ale wyjść na korytarz, wyciszyć się, i dopiero wrócić. To lepsze niż pozostanie przy dziecku w nerwach. Ponoć jest coś takiego jak zespół dziecka potrząsanego i całkiem sporo dzieci trafia z czymś takim do szpitala, gdzie to nie są żadne patologiczne rodziny, zwyczajnie w pewnym momencie puszczają nerwy, ale ma to konsekwencje zdrowotne dla dziecka. To jest coś co np mnie BARDZO zaskoczyło. Nie sądziłam, że mogę mieć w sobie takie pokłady złości. Szczególnie w połogu. Bałam się też tego że jak zostanę w domu, to stanę się matką Polką z którą można porozmawiać tylko o pieluchach i co dziś zblendowała dziecku przy rozszerzaniu diety. Trzeba się wtedy zajmować w wolnych chwilach swoimi zainteresowaniami. Ja np długo nie miałam czasu na zainteresowania, moje dziecko jest high need baby i momentami miałam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok Jak się wdrożyła trochę w to macierzyństwo lubiłam się codziennie po wstaniu i kawie pomalować, tak dla siebie - czułam się dużo bardziej efektywniejsza. Laktator to podstawa. W weekendy ściągałam mleko i wychodziłam na zakupy, na kawę, a mąż siedział z dzieckiem. Bardzo mi to pomagało. Czasem czułam się jak kosmitka odosobniona w swojej czasem złości, czasem niewiedzy, czasem poczuciu, że muszę coś robić źle, skoro cały czas płacze, ale po rozmowach z innymi mamami wiem, że każda z nas tak ma. Mimo że wiem, jak było ciężko, zaczynamy starania o drugie bo to, jaką pracę wykonaliśmy nad związkiem i jak się wspieraliśmy, no z tego to jestem dumna. Ciągle słyszałam i byłam straszona, że to będzie wyzwanie dla małżeństwa - dla mnie ani trochę nie było. Zbliżyliśmy się do siebie. Ale trzeba mieć mądrego faceta, który chce być ojcem i mężem, a nie, że mu się wydawało, że chciał.
Decyzja o dziecku to poważna sprawa. Nie trzeba być podatnym na presji rodziny, etc.
Czasami lepiej się powstrzymać.
Ja bym chciała, ale z uwagi na genetykę nie chcę nikomu przekazywać tego co i mi dokucza w życiu.
Czasami lepiej się powstrzymać.
Ja bym chciała, ale z uwagi na genetykę nie chcę nikomu przekazywać tego co i mi dokucza w życiu.