autor: Velonka99 » śr paź 16, 2024 2:58 pm
Byłam na takiej terapii. To partner ją zaproponował. Spotkania co tydzień albo co dwa tygodnie, koszt 350 zl. Na początku rozmowy o tym jakie mamy priorytety w związku, co lubimy, co robimy. Oczywiście jak chyba każda para odpowiadaliśmy miło i zgodnie, bo taką rozmowę można przyrównać do small talku. Potem weszło w tematy co nie pasuje mi w partnerze, a co jemu we mnie. Ja mam taki charakter, że nie ukrywam niczego i lubię rozmawiać wprost, co nie znaczy że jestem zadowolona z prania brudów przed obcą kobietą. Co pamiętam, to dosłownie z każdej rzeczy terapeutka robiła problem. Jakiego tematu byśmy nie dotknęli, to dowiadywaliśmy się, że to wymaga omówienia na terapii i jest to na tyle długi i trudny temat, że zaczniemy już na innym spotkaniu. Gdzie ja miałam poczucie, że to jakaś pierdola. Ale ufałam procesowi i byłam w nim. Wykonywalam też w domu zadania np. spisanie mapy marzeń i priorytetów.
Po 2 miesiącach zdałam sobie sprawe, że żadne spotkanie nie kończy się rozwiązaniem. To jest rozgrzebywanie spraw i zostawianie. Zaczynaliśmy od tego, że nie mamy dla siebie czasu i oboje ciągle jestesmy w pracy. Po 2 miesiącach mieliśmy już serio problem i pretensje do siebie o to wszystko. Terapeutka słuchała nas jakby wszystko wiedziała najlepiej i rozsądzała że powinniśmy to i to. Ja uwierzyłam, że naprawdę mamy poważny problem związku. Do tego wieczne przypierniczanie się przez terapeutkę do tego w jaki sposób mówimy, a w szczególności ja. Jak mówiłam np. „musiałam więcej pracować”, to terapeutka od razu mi przerwała i mówiła nie ”musiałaś” ale „chciałas” i kazała mi tylko tak mówić. Bo mówienie „muszę” jest niepsychologiczne i źle działa. Ale ja musiałam, nie chciałam! Obiecaliśmy sobie zebrać kasę na mieszkanie. Wkurzało mnie to, że jakaś baba żąda ode mnie dostosowania się do języka, który nie jest mój. A jak mi sie to nie podoba, to jest „opór jest normalny, ale czas abyś zaakceptowała zmiany”. No kurde! Myślałam że tam oszaleje.
Skończyło się tak, że zamiast płacić terapeutce pojechaliśmy na wakacje życia, zavzelismy wydawać kasę na siebie i po kryzysie
czy uważam że Terapia partnerska jest zła? Nie, może tak. Ale ja już bym nie poszła. Mam wrażenie, Że robi się z tego jeszcze większy problem. Jak związek się naprawdę wali i pali, to trzeba odejść. Może ktoś potrzebuje w ogóle nauczyć się rozmawiać o związku, to wtedy nie wiem czy koniecznie pomoże terapia partnerska, może po prostu każdy powinien pójść na swoją
Byłam na takiej terapii. To partner ją zaproponował. Spotkania co tydzień albo co dwa tygodnie, koszt 350 zl. Na początku rozmowy o tym jakie mamy priorytety w związku, co lubimy, co robimy. Oczywiście jak chyba każda para odpowiadaliśmy miło i zgodnie, bo taką rozmowę można przyrównać do small talku. Potem weszło w tematy co nie pasuje mi w partnerze, a co jemu we mnie. Ja mam taki charakter, że nie ukrywam niczego i lubię rozmawiać wprost, co nie znaczy że jestem zadowolona z prania brudów przed obcą kobietą. Co pamiętam, to dosłownie z każdej rzeczy terapeutka robiła problem. Jakiego tematu byśmy nie dotknęli, to dowiadywaliśmy się, że to wymaga omówienia na terapii i jest to na tyle długi i trudny temat, że zaczniemy już na innym spotkaniu. Gdzie ja miałam poczucie, że to jakaś pierdola. Ale ufałam procesowi i byłam w nim. Wykonywalam też w domu zadania np. spisanie mapy marzeń i priorytetów.
Po 2 miesiącach zdałam sobie sprawe, że żadne spotkanie nie kończy się rozwiązaniem. To jest rozgrzebywanie spraw i zostawianie. Zaczynaliśmy od tego, że nie mamy dla siebie czasu i oboje ciągle jestesmy w pracy. Po 2 miesiącach mieliśmy już serio problem i pretensje do siebie o to wszystko. Terapeutka słuchała nas jakby wszystko wiedziała najlepiej i rozsądzała że powinniśmy to i to. Ja uwierzyłam, że naprawdę mamy poważny problem związku. Do tego wieczne przypierniczanie się przez terapeutkę do tego w jaki sposób mówimy, a w szczególności ja. Jak mówiłam np. „musiałam więcej pracować”, to terapeutka od razu mi przerwała i mówiła nie ”musiałaś” ale „chciałas” i kazała mi tylko tak mówić. Bo mówienie „muszę” jest niepsychologiczne i źle działa. Ale ja musiałam, nie chciałam! Obiecaliśmy sobie zebrać kasę na mieszkanie. Wkurzało mnie to, że jakaś baba żąda ode mnie dostosowania się do języka, który nie jest mój. A jak mi sie to nie podoba, to jest „opór jest normalny, ale czas abyś zaakceptowała zmiany”. No kurde! Myślałam że tam oszaleje.
Skończyło się tak, że zamiast płacić terapeutce pojechaliśmy na wakacje życia, zavzelismy wydawać kasę na siebie i po kryzysie :) czy uważam że Terapia partnerska jest zła? Nie, może tak. Ale ja już bym nie poszła. Mam wrażenie, Że robi się z tego jeszcze większy problem. Jak związek się naprawdę wali i pali, to trzeba odejść. Może ktoś potrzebuje w ogóle nauczyć się rozmawiać o związku, to wtedy nie wiem czy koniecznie pomoże terapia partnerska, może po prostu każdy powinien pójść na swoją